Dziś jest poniedziałek, 29.12.2008, 10:39

Logo SwiarSportu.pl
ISSN: 1895-7021

:: REKLAMA ::



:: REKLAMA ::


 
Menu
Redakcja
 
Serwis informacyjny 24h

Przepis na zniszczenie koszykarskiego klubu

Paweł Prochowski, 30.10.2007 @ 21:46

{ Felietony }

Jeżeli wygrałeś we wtorkowym, czwartkowym, bądź też sobotnim losowaniu Dużego Lotka, otrzymałeś w spadku po dziadku albo też najnormalniej w świecie znalazłeś na ulicy parę milionów polskich nowych złotych i nie wiesz co z nimi zrobić, ten przepis jest dla Ciebie! Zniszcz sobie własny klub koszykarski!


Gwoli ścisłości nie mamy tu na myśli całkowitego zniszczenia klubu, czyli degradacji do ósmej czy dziewiątej ligi. Chodzi tutaj o tzw. ”dziadowanie”, czyli przed każdym sezonem niesamowite deklaracje, że w końcu będzie lepiej, będzie medal albo nawet mistrzostwo, a kończy się na tym co zwykle - brakiem awansu do play-offów, albo odpadnięciem w ćwierćfinałach.

 

KROK PIERWSZY: KUPUJEMY

 

Jeżeli już jesteśmy przekonani, że posiadamy owe parę milionów i na pewno są one nasze (żeby potem nikt nieproszony nie przeszkadzał nam w tworzeniu... hmm... właściwie to niszczeniu dzieła) musimy najpierw nabyć sobie taki klub. Najlepiej, żeby to był zespół ze stolicy jakiegoś regionu, ze wspaniałymi tradycjami, licznymi tytułami Mistrza Polski i przeszłością w Europie. Jeszcze lepiej dla nas, aby nasz przyszły klub znajdował się w małym kryzysie - możemy wtedy bez cienia podejrzeń kupić sobie takowy pod pretekstem wyciągnięcia go z ”dołka”.

 

KROK DRUGI: BUDUJEMY

 

Oczywiście nie przejmiemy klubu z miejsca. Na to trzeba trochę więcej czasu. Ale przed przejęciem możemy pokazywać się na ławce, na konferencjach, po prostu identyfikować się z zespołem. A kiedy jeden z przeciętnych grajków w jakimś nadmorskim kurorcie szczęśliwym rzutem zza połowy boiska da nam dosyć korzystne miejsce przed play-offami, rozpowiadajmy wszem i wobec, że to nasza zasługa. A jakże.

 

Kolejnym etapem jest doprowadzenie klubu to sukcesu. Nie jakiegoś wielkiego typu Mistrzostwo, wygranie Igrzysk Olimpijskich czy wprowadzenie zespołu do NBA. Sukces z typu tych ”mniejszych” czyli medal w polskiej lidze w pełni wystarczy. Ale po kolei.

 

Musimy ściągnąć do zespołu postać, która jest kojarzona z naszym nowokupionym klubem. Najlepiej ktoś, kto odnosił sukcesy kilka lat temu, ale teraz powoli zaczyna się już wypalać. Kiedy znajdziemy już takiego, najlepiej trenera, dajemy mu wolną rękę. Jest to gwarancją małego sukcesu. 

 

Kiedy wszystko będzie grało, to nasz zespół powinien plasować się w okolicach 3-5 miejsca w tabeli. Po przejściu ćwierćfinałów nie możemy pod żadnym pozorem pozwolić, aby drużyna weszła do finału! Walka w małym finale i przyjmijmy trzecie miejsce będą odpowiednio wielkim ”sukcesem” dla nie znającej naszego planu publiki.

 

KROK TRZECI: NISZCZYMY, NISZCZYMY, NISZCZYMY!!!

 

Jeżeli nasz zespół zajmie miejsce medalowe, będzie to oznaczało, że w nadchodzącym sezonie będziemy występować w Europie. Ale po co pokazywać nasz sukces na zachodzie, wschodzie, północy, czy innym południu? Wydajemy decyzję, że rezygnujemy ze startu w rozgrywkach. Co z tego, że wielcy koszykarskiego świata stawali na głowie, by to właśnie między innymi nasz zespół grał w Europie? Liczy się tylko nasz interes.

 

Ale wróćmy na krajowe podwórko. Przed nowym sezonem kategorycznie zakazujemy zawodnikom rozmawiać z kimkolwiek z mediów. Po co ktoś niepowołany ma wiedzieć coś więcej? Po podpisaniu niezwykle niekorzystnej umowy z przeciętną i średnio wiarygodną lokalną gazetą, możemy ewentualnie w ostateczności godzić się na pojedyncze zdania do owej gazety.

 

Zeszłoroczny skład zbytnio zgrał się ze sobą. Aby nie było jeszcze lepszych wyników, trzeba go troszkę... noo powiedzmy wymienić. Zostawiamy czterech, góra pięciu zawodników i w ich miejsce ściągamy przeciętnych koszykarzy np. gracza z piątej (naprawdę taka istnieje!) ligi jednego z zachodnioeuropejskich krajów. Co? Że niby publika nie uwierzy i zacznie się buntować? Bez nerwów... tworzymy tzw. ”kręgi zainteresowań” i wszem i wobec (oczywiście za pośrednictwem ”jedynie-dobrze-informującej-gazety” (JDIG)) ogłaszamy, że to zainteresowani jesteśmy prawie każdym koszykarzem. Co z tego, że i tak żaden z nich do nas nie trafi, publika będzie czuła się zaspokojona.

 

Żeby całkowicie wyłączyć przedstawicieli mediów z informowania o naszym klubie, musimy kazać im... zapłacić niemałe pieniądze za wstęp! Absurdalne? Spokojnie, zawsze znajdzie się jakiś kruczek prawny, który będzie pozwalał to zrobić. Poza JDIG-iem nikt nie powinien informować w mediach o naszym klubie. I bardzo dobrze bo to element naszego planu.

 

Trzeba też trochę podburzyć kibiców. Oczywiście pojęcie ”karnet” wprowadzamy dopiero wtedy, gdy już naprawdę nikt nie będzie chciał kupować tak zwanych ”karnetów sponsorskich”, czyli karty wstępu za blisko tysiąc polskich nowych złotych tylko na rundę zasadniczą (oczywiście musimy odpowiednio ten fakt utajnić) oraz świetnych i niepowtarzalnych gadżetów takich jak piękna i wspaniała naklejka ”SPONSOR NASZEGO KLUBU” oraz równie cudowna koszulka, z jakże pięknym napisem ”SPONSOR NASZEGO KLUBU”. Dodatkowo możemy dorzucić taki mały kit, jakim będzie banner reklamowy na oficjalnej stronie internetowej klubu. Nikt się tego nie doczeka, a i nikt nie powinien na to zwracać uwagi.

 

Z klubu powoli będą odchodzić najbardziej zaufani i pełniący kluczowe role podczas meczów ludzie. W ich miejsce sprowadzamy istnych amatorów, nie znających się na wykonywanej robocie. To także powinno zniechęcić część widzów i pomoże nam w wypełnieniu naszego nikczemnego planu. Oczywiście nigdy nie doczekamy się pustej hali, bo zawsze znajdzie się grupka fra... eee... znaczy najwierniejszych kibiców, którzy po kolejnej porażce z zespołem, o którym legenda klubu mówi, że nie przypomina sobie aby kiedykolwiek poległa w pojedynku z nim, będą śpiewać radośnie: ”Nic się nie stało, hej NASZ KLUB, nic się nie stało” albo ”Czy wygrywasz, czy nie, ja i tak kocham cię...” i tak dalej i tak dalej...

 

Podsumowując, jeżeli zebraliśmy dość przeciętny skład, wypleniliśmy wszelkie informacje z mediów związane z naszym klubem i odpowiednio zniechęcamy nawet najwierniejszych widzów, wypełniliśmy już wszystkie niezbędne punkty. Teraz możemy spokojnie usiąść w barwnej koszulce ”SPONSOR...” w fotelu właściciela klubu, na którym znajdą się wspaniałe naklejki również z hasłem ”SPONSOR” możemy odprężyć się i patrzeć jak klub sięga sportowego dna. Nie sięgnie dna pierwszoligowego, ponieważ mamy w zespole zbyt wielkie indywidualności, które po prostu na to nie pozwolą. A żeby nie było zbyt źle, od czasu do czasu możemy zatrudnić jakiegoś Amerykanina (koniecznie znanego!), który na przykład nie chciał sam Mistrz Polski. Publika będzie zadowolona, bo ciemny lud kupi wszystko.

 

WSZELKIE PODOBIEŃSTWA DO OSÓB I MIEJSC RZECZYWISTYCH A TYM BARDZIEJ FIKCYJNYCH SĄ OCZYWIŚCIE (NIE)PRZYPADKOWE I (NIE)ZAMIERZONE



Źródło: własne

Wersja do druku



Pozostałe informacje:

[08-11-07, 18:25] Kapitan Kloss dyrektorem Stadionu Śląskiego...
[30-07-07, 00:57] Gdzie są Węgry z tamtych lat?
[07-05-07, 01:15] Półfinałowe rozterki wrocławskiego kibica
[20-02-07, 15:22] Przypadki Rune Holty. Bohater czy zdrajca ?

 
Partnerzy serwisu:

Zapraszamy na...




nonstop
Nasz Patronat:
AZS PW Cycling Team

Ariel Rally Team

Felietony
Rozmowy z...


 

Copyright © 2005-2007 STIgroup. All Rights Reserved.




SportFoto.pl | Bilety lotnicze | Wycieczki | Sport Katalog | Mapy, Plany, Atlasy |
Listwy do glazury
aHref | Katalog